Wczoraj byłam w Strimie na kursie podstaw pachworku. Najfajniejsze było to, że poznałam Aire, która prowadzi
Tfurczy blog. Bardzo się cieszę, że mogłam poznać tak przesympatyczną i utalentowaną osobę :)
Poza tym, mam dla samej siebie kilka cennych rad na przyszłość:
Jak się człowiek wybiera na taki kurs, to lepiej wcześniej nie siedzieć cały dzień przy maszynie, bo na samych zajęciach może się pojawić reakcja alergiczna na szycie ;)
Nie ma co tak bardzo wierzyć w to, że bez specjalnego sprzętu szycie pachworku jest gorsze. Żałowałam bardzo, że nie mam tych wszystkich bajerów: maty, noża i całej reszty. Noża do tkanin, jak się okazało, boję się okrutnie. Taki neurotyczny odpał, że sobie paluchy poucinam. A bez noża mata też już niepotrzebna :)))
Współczesne maszyny są super, ale też nie ma co się tak bardzo spinać, że szyje się na ich prababciach.
Jedyne, co mnie zachwyciło, to cichutka praca nowoczesnych maszyn. Tego niestety o moich emerytkach nie mogę powiedzieć. Zresztą, nie tylko ja ;) Wczoraj rano szyjąc zawzięcie, usłyszałam głos za oknem ( mam remontowaną elewację bloku, a nie omamy słuchowe):
"to Pani taki hałas robi, a potem jest na nas, że nic, tylko wiercimy i wiercimy" :)))
A to wczoraj uszyłam, bądź kończyłam szyć, przed kursem podstaw patchworku:
To na razie półprodukt. Muszę albo komuś portki skrócić, albo kupić na ciuchach, bo mi na uszy tkaniny zabrakło.
A to torba dla Edysi:
Bardzo podobała mi się reakcja mojego męża, kiedy mu się chwaliłam uszytkami:
" Ale Ci fajnie wyszły takie witraże szmaciane!" Chwilę się przyglądał, po czym lekko pobladł i w panice zaczął dopytywać: "Ej chwila, a czy mnie jeszcze zostały jakieś spodnie oprócz tych co mam na sobie???" :)))
A to efekt mocnego postanowienia wyszycia wszystkich nazbieranych i otrzymanych w prezencie szmat:
A mam tych szmat nazbieranych na jeszcze kilka wcieleń do przodu ;)