Dzięki wrażeniu jak wywarły prace Hany, moja Edka zaczęła pisać piórem. Pięć lat tłumaczenia i namawiania napotykały na twardy opór dziecięcej materii. A wystarczył list od Hany,
obejrzenie jej prac u Kretowej, i nastąpił cud!
Dzieciak zaczął pisać piórem :)))
A było to tak:
Nie tak dawno, i nie za górami i lasami za to w centrum kraju, dzieciak mój na widok listu od Hany, załączonego do
pięknego prezentu, zrobił oczy wielkie z zachwytu jak ten psiak z bajki Andersena co skarbów pilnował ;D
List wygląda tak:
Młoda rozpoczęła prowadzić dochodzenie jak rasowy śledczy ;) a jak Pani Hana to pisze, a skąd taki piękny atrament, czy tak pisać można się nauczyć. I na końcu padło podstawowe pytanie, dlaczego Pani Hana nie prowadzi swojego bloga, skora takie piękne rzeczy tworzy?
Z tego zachwytu i zacięcia sama! zaczęła szukać informacji o kaligrafii. Mnie się z kolei przypomniało, że dawno, dawno temu za bezcen na jakimś kiermaszu kupiłam książkę o kaligrafii. Po dłuższych poszukiwaniach książka znalazła się w moim gabinetowym bałaganie. Czekała w kącie na swoje, mam nadzieję, więcej niż pięć minut.
Młoda bogatsza już o podstawowe informacje o kaligrafii zaczęła się dopominać zakupu odpowiedniego sprzętu do prac artystycznych ;)
Zachwyt, zachwytem, ale rodzicielskie doświadczenie podpowiadało mi, że lepiej jeszcze moment zaczekać i zobaczyć ile chęci do kaligrafii zostanie po kilku dniach.
Z tych jej różnych fascynacji nasz domowy dobytek stał się bogatszy o różne, niezbędne oczywiście, rzeczy np. wielgachny keyboard, który w chwili obecnej funkcjonuje jako dość kosztowny kurzołap ;))
Przy okazji gitary wykazaliśmy się z mężem już większą bystrością umysłów i zamiast kupować nową, pożyczyliśmy od szwagra Lusię, instrument po przejściach. Warunek był taki: miesiąc regularnych ćwiczeń i będzie nowa gitara. Oczywiście zaoszczędziliśmy, zakup nowej okazał się zbędny. Żal mi było tylko takiego młodego nauczyciela, który bardzo się zaangażował w karierę muzyczną mojego Edziątka. Jak mu tłumaczyłam, żeby się tak biedak nie przejmował, bo zanim się okaże, że szkoli następcę Jimiego Hendrixa, to może jeszcze sporo czasu upłynąć, to się patrzył tylko na mnie jak na matkę - zbója, ciężko wzdychał i mruczał coś pod nosem o marnowanym talencie ;)))
Wracając do kaligrafii, odpuściłam po tym jak Edzia dobrała się do moich piór i postanowiła ćwiczyć tym, co ma pod ręką. Zebrałam się na odwagę i ruszałam na zakupy do sklepu dla plastyków. A odwaga jest tam naprawdę niezbędnym atrybutem.
Są tam dwie sprzedawczynie, dobra i zła ;) jak policjanci w filmach kryminalnych, albo wróżki w bajkach. Niestety, najczęściej można spotkać się z tą złą. I wtedy opieprz zbiera się za wszystko. Nie jest istoty fakt, że jeszcze się za to płaci. Tym razem zebrałam za to, że nie wiem co to jest redisówka, a w ogóle to dlaczego chce sprzęt do pisania kaligraficznego, jak się na tym nie znam? ;)))
Nie pomogły tłumaczenia, że to dla dziecka.
Za to udało mi się uniknąć, pomimo strzelonego przez Panią ogromnego focha, zakupu gotowego kompletu za prawie siedem dych! Okazało się, że wszystko można kupić luzem i wtedy za dwie obsadki, stalówki i tusz zapłacić 25 zł :)))) Byłam z siebie dumna!
Zakupy okazały się strzałem w dziesiątkę, dzieciak się zachwycił i mazał, mazał, mazał! Poza tym, stale już pisze piórem. Podebranym matce co prawda, ale co tam ;)
A to najprawdziwszy kałamarz, pamiątka po moim Tacie.
Tak więc, okazało się, że Hana oprócz wielu talentów posiada również jeszcze jeden, niezwykły!
Talent do zarażania pasjami!
Dzięki Hana :)
A teraz chciałabym jeszcze umieścić małe sprostowanie do poprzedniego posta.
Z jednego z nich powstały mysie desou lub nazywając sprawę po imieniu - gacie ;) o czym zapomniałam napisać poprzednio!
Dzięki Klaudia, dzięki Twoim podarkom myszy nie świecą gołymi ... jest im po prostu cieplej ;)